Wiadomości

Reklamy umieszczane poza zakładką "Spam" zostaną NATYCHMIAST usunięte!

środa, 4 lutego 2015

Rozdział I

This chapter was brought to you by: Alicja (betowanie)

Niniejsza treść zawiera treści, przez niektórych uważane za skrajnie nieprzystojne, wulgarne i w ogóle, jeśli nie lubisz poczucia humoru na poziomie cebuli - odradzam czytanie :)

Dwóch mężczyzn ubranych jedynie w przepaski biodrowe stało naprzeciwko siebie pośrodku wytyczonego na ziemi kręgu, mierząc się nawzajem czujnymi spojrzeniami. Nie mogli pozwolić sobie na moment nieuwagi. Chwila wahania, delikatne odwrócenie głowy… Każdy, nawet najmniejszy błąd mógł zdecydować o zwycięstwie albo porażce. Obaj byli Grönedöńczykami, o czym świadczył ich charakterystyczny wygląd. Nigdzie indziej w krainach człowieka, jak i poza nimi, nie spotykało się podobnie jasnych włosów ani zimnych niczym górski lód błękitnych oczu. Oczu urodzonych wojowników.
Pośród niezliczonych ludów rozsianych od mroźnych pustkowi na północy, po spieczone słońcem pustynie na południu, żadne królestwo nie posiadało liczniejszej i lepiej wyszkolonej armii niż Grönedön – olbrzymie cesarstwo rozciągające się na niemalże cały środkowy kontynent i od niepamiętnych czasów kształtujące historię całego Cynedoru. Jego mężczyźni od urodzenia zaznajamiali się z bezlitosną sztuką wojenną, towarzysząc ojcom oraz starszym braciom na polowaniach i w zbrojnych potyczkach. W wieku ośmiu lat każdy z nich trafiał do zamkniętego obozu, w którym poddawany był nieustannym ćwiczeniom i musztrom.
Grönedön był surową krainą, rodził jednak najwspanialszych wojowników kiedykolwiek stąpających po ziemiach Cynedoru. Na skutek długotrwałego treningu oraz sporządzanych przez grönedöńskich magów eliksirów, chłopcy wyrastali na wysokich, muskularnych mężczyzn, gotowych chwycić za broń i zetrzeć w proch każdego, kto ośmieliłby się najechać cesarstwo. Jednak owa nieruchoma dwójka wyróżniała się nawet spośród owego niezwykłego ludu.
Obaj mieli po niemalże osiem stóp wzrostu i przypominali raczej szare niedźwiedzie, które prężyły sie dumnie w herbie cesarstwa, niż ludzi. Ich szerokie, wypukłe jak beczki klatki piersiowe lśniły od potu, który w lejącym się z nieba upale spływał po ciałach wojowników i wsiąkał w piaszczystą arenę, pośrodku której stali. Uniesione w obronnej pozycji ramiona grubości konarów, zdradzały czujność i gotowość do przyjęcia ataku. Rysujące się pod skórą mięśnie czekały tylko, aby uwolnić nagromadzoną w nich energię, a napięte niczym cięciwy łuków ścięgna wydawały się bliskie zerwania. Wszystko w ich sylwetkach świadczyło o potężnej sile, przed którą ugiąłby się każdy śmiertelnik.
Jedynym co psuło niemalże perfekcyjne ciała obu zapaśników była szkarłatna siatka blizn, pokrywająca ich plecy. Grube na palec, biegnące wzdłuż całej długości kręgosłupa pręgi stanowiły prawdziwą kronikę cierpienia i przelanej krwi. Przypominały ślady zostawione przez pazury ogromnej bestii, która w zapamiętałym szale darła ciało i skórę wojowników.
Szerszy z mężczyzn, na którego twarzy jedynym owłosieniem były brwi i sięgająca mu do piersi, kudłata broda koloru słomy, nie wytrzymawszy napięcia, zrobił delikatny krok w bok, wciąż zachowując postawę zapaśniczą i nie spuszczając wzroku z rywala. Ten uśmiechnął się tylko kpiąco i również przesunął się nieco w drugą stronę.
Wyglądał na znacznie młodszego – był odrobinę wyższy, lecz smuklejszy w barkach. Jego długie, muskularne kończyny znamionowały ogromną siłę i zwinność, którą mógł przeciwstawić brutalnej mocy stojącego naprzeciwko niego rywala. W przeciwieństwie do drugiego mężczyzny nie nosił brody. Jego twarz wyglądała na świeżo ogoloną, co wydawało się dziwne, biorąc pod uwagę przekonania Grönedöńczyków, którzy zazwyczaj szczycili się swymi bujnie zarośniętymi policzkami i podbródkami. Młodzik najwyraźniej chciał się wyróżnić lub ukryć przed towarzyszami fakt, że obrasta jedynie delikatnym puchem, a nie szorstką jak szczotka z końskiego włosia szczeciną.
Za to jego głowę zdobiły bujne kosmyki jasnych, pszenicznych włosów, które, związane w gruby warkocz, opadały mu aż do połowy pleców. Lewa strona jego czaszki była krótko podgolona. Biegły po niej przycięte do gołej skóry linie , które tworzyły jakiś skomplikowany wzór, złożony z zachodzących na siebie elips i trójkątów – bez wątpienia była to runa, mająca chronić noszącego ją człowieka przed magią. W Grönedönie podchodzono niezmiernie podejrzliwie do kwestii związanych z czarownikami i ich mocą. Poprzedni cesarz nauczył swoich poddanych bać się wszystkiego, co wiąże się ze Sztuką.
Biorąc pierwszy ruch przeciwnika za sygnał do rozpoczęcia pojedynku, młodszy z wojowników zaczął posuwać się nieznacznie w lewo, stawiając pewnie bose stopy na rozgrzanym piasku. Jego ugięte kolana i napięte mięśnie zdradzały gotowość do skoku lub odparcia ataku. Widząc to, łysy mężczyzna ruszył w swoje lewo, utrzymując stały dystans pomiędzy sobą, a rywalem. W ruchach obu olbrzymów widać było spokój i doświadczenie, jednak wyższy z nich zaciskał co jakiś czas swoje zakrzywione palce w pięści – młodzieńcza niecierpliwość brała w nim górę nad chłodną, żołnierską kalkulacją. Na to zdawał się czekać jego oponent – widząc oznaki nadchodzącego ataku, uśmiechnął się szeroko, jakby chcąc dodatkowo sprowokować nieopierzonego rywala. Nie musiał długo czekać.
Gdy tylko młodzik ujrzał usta starszego wojownika rozciągnięte w czymś, co dla niego było kpiącym wyzwaniem, wydał z siebie potężny ryk wściekłości i, zginając się wpół, runął na drugiego mężczyznę niczym rozszalały dzik szarżujący na napotkanego na swej drodze drapieżnika. Wysunąwszy do przodu prawy bark, rozpędził się do najwyższej prędkości, którą mógł rozwinąć na tak krótkim dystansie i wycelował nim w brzuch rywala. Ten jednak nie czekał na nadejście ciosu.
Ze zwinnością, która wydawałaby się wręcz niemożliwa dla kogoś jego rozmiarów, mężczyzna odsunął się w bok i, wyciągnąwszy ramię, zacisnął je na szyi przebiegającego obok młodzieńca. Korzystając z jego impetu, odchylił się na piętach do tyłu i okręcił szarżującym bezmyślnie rywalem, ciskając wytrąconego z równowagi na drobny piasek. Podniósł się obłok kurzawy, który na chwilę przysłonił całą scenę. Gdy nieco opadł, powalony wcześniej wojownik stał już pewnie na nogach, wypluwając zgrzytające mu między zębami ziarenka.
Na jego twarzy, okolonej parawanem jasnych włosów, które wyrwały się spod jarzma rzemienia i rozsypały wokół głowy zapaśnika, malowały się sprzeczne uczucia. Rozpalone rumieńcem gniewu i upokorzenia, chłopięce niemalże rysy nie dodawały mu powagi, ani nie wzbudzały strachu w sercu oponenta. Jedynym, co w jego obliczu mogło wzbudzać respekt, była cienka, perliście blada blizna biegnąca przez prawy policzek, teraz naciągnięta i wyraźnie widoczna na tle nabiegniętego krwią lica. Ktokolwiek jednak uwierzyłby, że wyrostek naprawdę wścieka się na rywala, zmieniłby zdanie, gdyby zobaczył jego oczy – w ich pogodnych, jasnobłękitnych tęczówkach paliły się wesołe iskierki – najwyraźniej świetnie się bawił. Wiedział o tym również starszy z mężczyzn.
– Rumienisz się tak ślicznie – odezwał się huczącym niczym młyńskie kamienie głosem, w którym pobrzmiewała przyjacielska kpina – że nie wiem, czy powinienem cię dalej bić, czy może zaciągnąć do alkowy i wydupczyć!
– Kiedy powiedziałem ci wczoraj, że jesteś dla mnie jak ojciec – młodzieniec uśmiechnął się delikatnie pod nosem i splunął pod nogi ostatnimi ziarenkami piasku – nie sądziłem, że tak szybko wprowadzisz mnie w swoje tradycje rodzinne. Co następne, Brekko? – Jego głos zmienił się w zjadliwy szept. – Nauczysz mnie podchodzić od tyłu do klaczy tak, żeby nie kopały?
Olbrzym nazwany Brekką zacisnął obie dłonie w pięści, z których każda przypominała rozmiarami średniej wielkości melona i uderzył się nimi w pierś, dobywając z niej jednocześnie wściekły ryk. Już-już miał ruszyć do ataku na młodszego wojownika, kiedy nagle jego napięte ramiona rozluźniły się, a głowa odchyliła do tyłu tak gwałtownie, że niemalże można było usłyszeć trzask przeskakujących kręgów. Z gardła mężczyzny wydobył się przeraźliwy rechot. Dźwięk przypominał żerujące stado dzików ledaviańskich. Wkrótce dołączył do niego łagodniejszy, choć jedynie nieco mniej chropowaty wybuch drugiego zapaśnika. Słysząc to, Brekka niemal natychmiast zamilkł.
– Do ogierów będziesz podchodził od przodu.
Zanim jego rywal zdążył odpowiedzieć, olbrzym wykonał błyskawiczny doskok i poparł swoją ciętą ripostę solidnym ciosem, od którego zadrżały wszystkie kości w ciele młodzika. Gdyby podobne uderzenie trafiło zwykłego człowieka, nieszczęśnik zamieniłby się w kupkę martwego mięsa i potrzaskanych chrząstek. Żaden jednak z obu walczących nie mógł być nazwany „zwykłym”. Ich niecodzienny wzrost  oraz niesamowita masa mięśniowa znamionowały coś więcej, niż tylko grönedöńskie pochodzenie.
We wszystkich krainach Cynedoru krążyły powtarzane szeptem legendy i plotki o cesarstwie i jego wojowniczych mieszkańcach. W tawernach rozsianych wzdłuż Drogi Pielgrzymów opowiadano sobie straszliwe historie o czasach, których wspomnienia nie zdążyły jeszcze zaszyć się w ciemnych zakamarkach umysłów. Były to świadectwa wielkich zbrodni, ale i bohaterskich czynów, opowieści krwawe, ale również dające nadzieję na szczęśliwą przyszłość… Największy jednak strach budził Legion.
Niektórzy nazywali ich Biczownikami, od blizn, które pokrywały plecy każdego z nich. Mało kto wiedział skąd się wzięli i kim byli. Jedno było pewne – gdziekolwiek się pojawiali, zostawiali za sobą szlak zniszczenia i śmierci. Olbrzymi, zakuci w pełne zbroje z czarnego żelaza, bezlitośni wojownicy stanowili broń ostateczną, której cesarz Cerdic nie wahał się używać przeciwko swoim nieprzyjaciołom. A tych władca Grönedönu miał wielu. Jego tyranii, pod której podeszwą chciał zmiażdżyć wolne królestwa, sprzeciwiały się wszystkie krainy i po latach nieustannych wojen, wydawało się, że zwycięstwo przymierzonych sił jest nieuniknione. Wtedy jednak pojawił się Legion. Cztery tysiące stalowych gigantów, którzy niczym druzgocąca lawina przetoczyli się przez Cynedor.
Na wieść o ich nadejściu pustoszały miasta, potężne armie rozbiegały się w panice, a dumni królowie zrzucali korony i w przebraniu uciekali ze swych stolic. Szala zwycięstwa przechyliła się na stronę tyranii. Jednak nie na długo. Niemalże tak nagle jak się pojawili, Biczownicy zniknęli z pól bitew. Tak jak i zwykli wojownicy Grönedönu – cesarstwo wycofało się z walk. Nikt nie wiedział co się stało. Plotki i fałszywe doniesienia szerzyły się jak zaraza. Przerażeni zbiegowie opowiadali o walkach w stolicy Cerdica, o powstaniu i następcy tronu, który przeciwstawił się rządom ojca.
Nigdy nie ukazały się oficjalne wyjaśnienia, bo też i nikt ich nie żądał – władcy cieszyli się z możliwości zakończenia wojny i nowego sojusznika, jakim okazał się być młody cesarz. Wszystko zdawało się wracać do normy. Jednak Legion nie zginął – zdziesiątkowany latami wojen, czekał w Żelaznej Grani – stolicy Grönedönu. Niczym uwiązany na łańcuchu brytan warczał i szczerzył zęby, samą swoją obecnością odstraszając potencjalnych najeźdźców. Tym właśnie byli zapaśnicy – Biczownikami. Symbolami dawnej grozy wzbudzanej przez cesarstwo.
Dlatego też młodszy z mężczyzn nie upadł pod straszliwą siłą ciosu. Jęknął tylko nieznacznie i zatoczył się do tyłu, łapiąc rękami za szybko puchnący policzek i wypluwając krew płynącą z przygryzionego języka. Szybko jednak odzyskał równowagę i, nie chcąc pozostać swemu rywalowi dłużnym, schylił się ku ziemi, podnosząc sporą garść piasku, którą następnie cisnął w twarz przeciwnika. Brekka zaklął szpetnie i podniósł ręce do oczu, aby uchronić się przed oślepieniem. Zrobił to jednak za późno i drobne ziarenka dostały mu się pod powieki, zmuszając olbrzyma do zamknięcia ich. Na to tylko czekał młodzieniec.
Błyskawicznie przebył dystans dzielący go od brodacza i, rzuciwszy się w niego szczupakiem, powalił go na ziemię, gdzie przez chwilę obaj próbowali zyskać nad sobą przewagę.
– Poddaj się, Hrodgarze! – Starszy wojownik silił się na wesoły ton, ale jego głos zdradzał ogromny wysiłek, który towarzyszył zmaganiom. – Jeszcze nikt nigdy ze mną nie wygrał!
– Każdy musi przeżyć swój pierwszy raz! – Teraz to wyższy z dwójki był na górze, przygniatając cięższego przeciwnika do ziemi i przygważdżając jego nadgarstki do piasku. – Twój będzie ze mną. – Hrodgar zdawał się nie odczuwać zmęczenia, chociaż jego drżące mięśnie sugerowały coś innego. Brekka obdarzony był iście niedźwiedzią krzepą. – Możesz się pocieszać tym, że po fakcie smoki przestaną być dla ciebie zagrożeniem.
W tym momencie poczuł na brzuchu dotyk twardych jak wytrawiony rzemień stóp. Przez głowę zdążyło mu jeszcze przemknąć paskudne przekleństwo, a chwilę później wyleciał w powietrze, rozpaczliwie próbując złapać się przeciwnika. Nie udało mu się jednak. Siła upadku wydusiła powietrze z płuc Hrodgara, a wzbity nim kurz drażnił mu nozdrza i oczy. Przez chwilę młodzieniec czuł się zupełnie zdezorientowany i odsłonięty. Coś ciężkiego oparło się na jego piersi i przycisnęło go do podłoża.
– Przykro mi. Swój pierwszy raz oszczędzam dla kogoś wyjątkowego. Kogoś, kto przynajmniej ma prawdziwą brodę, a nie pisklęcy puch.
– Przyznajesz więc w końcu, że wolisz strzały od kołczanów? – Młodszy mężczyzna wyraźnie nie zamierzał uznawać się za pokonanego. Przynajmniej jeśli chodzi o potyczki słowne. – Nic dziwnego, że wszystkie rumaki rżą na twój widok.
Potężna pięść wzniosła się do ciosu, który miał roztrzaskać czaszkę bezczelnego młokosa, jednak w ostatniej zdawałoby się chwili, Brekka zmienił zdanie i podał powalonemu wyciągniętą dłoń, którą ten ochoczo przyjął. Wystarczyło jedno potężne szarpnięcie, aby Hrodgar ponownie stanął na nogach.
– Jeśli potrzymasz mnie za rękę odrobinę dłużej – młodzieniec uśmiechnął się szeroko i puścił olbrzymowi oko – nasze zapasy zamienią się w pojedynek na włócznie. – Przez jego wesołą twarz przebiegł cień udawanego zmieszania i wstydu. – Nie, wybacz, przyjacielu. – Położył wolną rękę na ramieniu Brekki i zajrzał mu głęboko w oczy. – Chciałem zażartować, ale nie mogę przecież obiecywać ci takich rzeczy dla zabawy. Nie należy wyśmiewać cudzych marzeń.
– Wolę dziwki ze Złotego Skunksa. Rzadziej kłapią ustami. – Olbrzym uśmiechnął się złośliwie i przejechał dłonią po policzku towarzysza. – I mają większy zarost niż ty.
– Zawsze miałeś wysokie standardy. – Chłopak odsunął się ze złością i puścił dłoń przyjaciela. – Jak choćby Kulawą Bertę.
Brekka wzruszył ramionami.
– Brak zębów jest w niektórych przypadkach zaletą.
– A na jednej nodze wolniej uciekała przed twoją szpetną gębą!
Tego było już wojownikowi za wiele. Chwycił młodzika za rękę i podciął mu nogi, jednocześnie ciągnąc go w tył. Chwilę później, Hrodgar po raz drugi już tego popołudnia leżał na piasku, kaszląc od unoszącego się wokół niego kurzu. Chłopak chciał jeszcze coś powiedzieć, ale solidny kopniak pod żebra odebrał mu ochotę na dalszą pogawędkę z nieuprzejmym towarzyszem.
– Znam trolle z większym poczuciem humoru niż ty. – Przez chwilę milczał, najwyraźniej coś rozważając. W końcu dodał, krztusząc się ze śmiechu. – Pachną też znacznie lepiej.
Jego rywal warknął groźnie, obnażając przy tym prawdziwą kolekcję połamanych zębów. Od razu widać było, że mężczyzna miłował się w bójkach i nie należał do osób, które zbytnio dbają o swój wygląd. Wnętrze jego ust przypominało na wpół zawalony mur obronny z potrzaskanymi blankami poznaczonymi ciemnymi plamami otworów, przez które niczym wypuszczane przez obrońców pociski, co i rusz wylatywały kropelki śliny. Hrodgar zaśmiał się w głos i osłonił twarz dłonią, chcąc uniknąć oplucia.
– Czyżby zanosiło się na deszcz, staruszku? – Posłał Brekce szeroki uśmiech przebijający się przez rozstawione palce. – Chyba poczułem pierwsze krople na policzku!
– Cadros szcza na ciebie ze swego kościanego rydwanu! – Olbrzym pochylił się nad pokonanym, rzucając na niego swój ogromny cień. – Nie może znieść widoku twojej niewieściej gęby. Nawet bogowie mają dość tej gładkości i próbują ci o tym powiedzieć. Może i ja powinienem…
Zanim jednak zdążył dokończyć swój wywód, Hrodgar wyprostował się błyskawicznie i, chwyciwszy go za ramiona, pociągnął z całej siły w dół, obalając zwycięskiego, zdawałoby się, mężczyznę na ziemię. Zaskoczony Brekka wywinął w powietrzu kozła i grzmotnął o piasek z gracją i hałasem upadającego nosorożca. Jego plecy uderzyły o podłoże, wydając przy tym dźwięk, który wydawał się pochodzić z kości samego Cynedoru, zupełnie jakby kraina protestowała przeciw ciężarowi mężczyzny. Gdy oszołomiony olbrzym próbował złapać oddech, młodszy wojownik wskoczył mu na pierś i przygwoździł kolanami ramiona przeciwnika, pozbawiając go tym samym możliwości obrony. Jakby chcąc podkreślić swoje zwycięstwo, Hrodgar przyłożył przyjacielowi przedramię do szyi – gdyby była to prawdziwa walka, wystarczyłby mu zaledwie jeden ruch, żeby zmiażdżyć tchawicę wroga i pozbawić go życia. Na twarzy młodzieńca pojawił się tryumfalny wyraz.
– Powiedziałbym, że to twój pierwszy raz, ale byłoby to kłamstwem. – Pochylił się nad ciskającym z oczu gromy mężczyzną tak, że niemal stykali się nosami. – Niestety, twój ojciec mnie ubiegł.
Chwilę później krzyknął głośno i rzucił się w tył, ściskając obiema dłońmi krwawiące ucho. Brekka uśmiechnął się paskudnie, odsłaniając przy tym szkarłatne zęby i, korzystając z chwilowej nieuwagi przeciwnika, wyszarpnął uwięzione ramię, po czym zdzielił młodzieńca prosto w twarz, łamiąc mu przy tym nos. Czerwone drobinki rozprysły się z miejsca ciosu, niczym kropelki wody wzbijane przez uderzenie kamienia w taflę jeziora.
Nie poprzestając na tym, olbrzym objął rywala nogami w żelaznym uścisku, którego siła mogłaby skruszyć żebra zwykłego człowieka i szarpnął mocno w bok, przewracając młodzieńca na plecy. Przewaga w brutalnym pojedynku ponownie znalazła się po jego stronie. Chcąc być pewnym zwycięstwa, Brekka chwycił przyjaciela za nadgarstki i przygniótł je całym swoim ogromnym ciężarem do podłoża. Było po walce – Hrodgar starał się jeszcze wyrwać, jednak jego szamotanina nie przynosiła żadnego skutku i po chwili zupełnie jej zaprzestał. Wyrzucał tylko z siebie potoki obelg i bluźnierstw, od których płonęły zapewne oblicza pięknych córek Cadrosa – strażniczek niewiast i młodych chłopców.
Postronnemu obserwatorowi wydawać się mogło, że stoczona na jego oczach krwawa bójka była porachunkiem zaprzysiężonych wrogów. Zaiste – obie strony imały się każdego możliwego środka, aby osiągnąć zwycięstwo, nie wahając się grać nieuczciwie i podstępnie. Walka nie przypominała zwykłych wśród wojowników zabaw, którym ci chętnie oddawali się w czasach pokoju. Nie byli to też bowiem zwyczajni rekruci z wojsk grönedöńskich, ani strojni najmici z krain południa… Różnili się nawet od barbarzyńskich Nordów, o których brutalnym sposobie bycia opowiadano sobie legendy. Nie. Byli kimś innym. Wytrzymali i twardzi niczym stalowe pancerze, które nosili do bitwy, ulepieni z gliny zmieszanej z krwią i wypieczeni w ogniu wojennej pożogi, nie mogli już być mierzeni żadną ludzką miarą.
Bezlitosne razy tresury odcisnęły na nich swe piętno nie tylko w postaci blizn żłobiących ich plecy, ale również sposobie, w jaki postrzegali świat i swoje w nim miejsce. Nie znali innego życia niż to z mieczem w dłoni, nie było dla nich muzyki słodszej niż brzęk ścierającego się żelaza… Szli w bój ze śmiechem i pieśnią na ustach, rzucając się w największą zawieruchę i wydostając się z niej niczym rozbitkowie to zapadający pod wodę, to wynurzający się ponad spienione fale. Nawet w czasach pokoju, ich bitewny animusz nie przygasał ani na chwilę, toteż nieustannie oddawali się wszelkiego rodzaju wojennym rozrywkom, ćwicząc władanie bronią, zapasy lub musztrę. I tak, jak nie straszne im były rany w starciach z prawdziwymi wrogami, tak i pomiędzy sobą nie szczędzili zdrowia ni wysiłku, nigdy jednak nie posuwając się dalej niż do zadawania powierzchownych ran lub złamań.
Tak też było w przypadku Brekki i Hrodgara – od czasów Upadku i bratobójczych walk, do których doszło w Żelaznej Grani, dwójka ta była nieomalże nierozłączna. Razem chodzili na polowania, ucztowali i upijali się do nieprzytomności, wspominając przy tym poległych towarzyszy oraz przeklinając Cerdica-tyrana. Nie przeszkadzało im to jednak okładać się wzajemnie do krwi na polach treningowych lub – gdy niespodziewanie naszła ich ochota na bójkę – gdziekolwiek indziej, nieważne, czy były to wystawne korytarze cesarskiego pałacu, czy też cuchnące stęchlizną karczmy. W owych przyjacielskich zabawach krew pojawiała się nader często, nikt jednak nie żywił do nikogo urazy, choć jak dotąd, to starszy mężczyzna zawsze był w nich górą. Teraz także wyglądało na to, że palma zwycięstwa przypadnie Brekce.
– Poddajesz się, szczeniaku? – Na czoło olbrzyma wystąpiły nabrzmiałe żyły, które pulsowały miarowo. Widać było, że przytrzymywanie przeciwnika sprawia mu niemałą trudność, jednak nie zamierzał odpuścić. – A może mam ci połamać ręce? – Spojrzał na przyjaciela z udawaną troską. – Ale kto wtedy będzie polerować twój miecz?
Zakrwawiona twarz Hrodgara wyszczerzyła się głupkowato. Najwyraźniej, pomimo sterczącego pod dziwnym kątem nosa, z którego wciąż spływały szkarłatne strużki, i nadgryzionego ucha, młodzieniec nie stracił dobrego humoru. Odwrócił głowę w bok i wypluł zbierającą się mu w ustach krew, po czym ponownie spojrzał na przygniatającego go olbrzyma.
– Poproszę twoją matkę. – Naprężył mięśnie karku, aby móc przysunąć głowę bliżej rywala i przywołał zamyśloną minę. –  Jest tylko jeden problem… – Twarz młodzieńca przybrała chytry wyraz. – Ostatnią trollicę o jakiej słyszałem, wieśniacy utopili w rzece.
– W takim razie… – Brekka zniżył głos do szeptu. – Będziesz miał kurewsko wielki problem ze znalezieniem żony.
Nagle obaj wybuchli gromkim śmiechem, który poniósł się po całej opustoszałej arenie. Przez chwilę trwali tak w bezruchu, trzęsąc się od niepohamowanych spazmów wesołości. W końcu jednak brodaty wojownik zwlókł się ze swego rywala i, stanąwszy na nogi, podniósł go do pozycji wyprostowanej. Obaj zapaśnicy podali sobie ramiona, żołnierską modłą ściskając je powyżej nadgarstków.
– Nie walczyłeś dzisiaj najgorzej, pisklaku!
– Ty za to nie jesteś jeszcze tak zgrzybiały, na jakiego wyglądasz!
Przez moment wyglądało na to, że Brekka po raz kolejny rzuci się na bezczelnego młokosa, jednak w końcu tylko trzasnął go otwartą dłonią w pierś. Rozległo się głośne plaśnięcie, któremu towarzyszył okrzyk bólu ze strony Hrodgara. Młodzieniec złapał się za rosnącą z każdą sekundą plamę czerwieni, która kwitła mu na wysokości mostka. Po skrzywionej lekko twarzy i pełnym wyrzutu spojrzeniu, jakie rzucił towarzyszowi, można było wnioskować, że jakkolwiek nie miał nic przeciwko złamanemu nosowi i naderwanemu uchu, tak tego typu uderzenia uważał za niehonorowe. Potarł palcami brązową plamę w kształcie niedźwiedziej łapy, która jątrzyła się teraz ogniście na jego piersi. Widząc to, Brekka uśmiechnął się zjadliwie i wskazał palcem na nieforemny kształt.
– Jak twój tatuaż? Nie chciałbym uszkodzić tak… pięknej ozdoby.
– To nie ozdoba! Ten tatuaż to symbol mojego oddania cesarstwu! – Mówiąc to, Hrodgar wbił wzrok w ziemię jakby nagle zobaczył w niej coś interesującego. – Też powinieneś sobie taki zrobić.
Jego towarzysz przetarł wierzchem dłoni zakrwawione usta i splunął siarczyście na piasek.
– Mam za dużo rozumu, żeby włóczyć się po stolicy z dzbanem miodu…
Młodzieniec chciał jeszcze dodać coś na swoją obronę, gdy nagle zza jego plecami rozległ się jakiś hałas. Zagrały trąby obwieszczające czyjeś przybycie, a chwilę później zaskrzypiały olbrzymie zawiasy podtrzymujące stalowe wrota strzegące wejścia do stojącego w sercu Żelaznej Grani zamku zwanego przez wszystkich Grotem.
Porównanie było jak najbardziej trafne – warownia, z której cesarze Grönedönu sprawowali władzę od niezliczonych już pokoleń, przypominała kształtem ostrze włóczni skierowane ku niebu. Jej szpiczasty koniec zdawał się sięgać samego sklepienia niebieskiego i rozpłatywać brzuchy przepływających nad nim, pierzastych obłoków. Wzniesiony jeszcze w czasach sprzed Wojny Wygnania, na początku składał się z pojedynczej wieży, która obecnie stanowiła rdzeń całej monumentalnej budowli. To właśnie jej strzelista sylwetka nadawała całości owego charakterystycznego kształtu.
Wysoka na pięćset stóp, zwężająca się ku końcowi baszta, górowała nad całym miastem i była doskonale widoczna z każdej jego części. W mrocznych czasach panowania Cerdica, mieszkające w niej zło kładło się cieniem na wszystkich obywateli Żelaznej Grani i zamykało im oczy na niezaprzeczalne piękno budowli. Wieża wykonana była z czarnego kamienia, zwanego mircetytem, niezmiernie drogiego materiału, cenionego przez budowniczych z uwagi na jego specyficzne właściwości. Wycinane z niego bloki były lekkie, a przy tym dość wytrzymałe, by przenieść ciężar kilkudziesięciu kondygnacji. Tylko dzięki zastosowaniu owego niezastąpionego budulca, iglica Grotu mogła osiągnąć tak niebotyczne rozmiary.
Podstawę baszty tworzyły ogromne bloki wysokości człowieka, dopasowane do siebie tak ściśle, iż pomiędzy złączenia nie można było wetknąć nawet skrawka papieru. Kolejne warstwy zostały naniesione z coraz mniejszych i mniejszych prostokątów, aż w końcu, w pobliżu samego szczytu, kawałki mircetytu nie były większe niż wypalane z gliny cegły. Sam zaś czubek iglicy wykonany był z czterech żelaznych prętów, wykutych na podobieństwo łodyg roślinnych, zbiegających się w jeden szpikulec, który piął się jeszcze na wysokość piętnastu stóp.
Fasada wieży ozdobiona była nieprzeliczoną ilością płaskorzeźb, przedstawiających chwalebną historię Grönedönu, oraz sceny z legend o bogach i herosach. W połowie wysokości, niczym klejnot w koronie, błyszczała wykuta w złocie, ogromna podobizna Bareusa Zguby Bogów. Niezwyciężony bohater stał dumnie wyprostowany, wspierając na ramieniu rękojeść swojego potężnego młota – Sordöna, broni, za pomocą której odegnał od ziem Cynedoru nękającą ją Ciemność. Ów wspaniały oręż miał być podarunkiem od samego Sefemisa – boga magii. Pomimo, iż żadna z legend nie przypisywała mu magicznych właściwości, na płaskorzeźbie obuch otoczony był aurą świętego płomienia, od którego blasku ciemny kamień wieży zdawał się blednąć. Taki był najwyraźniej zamysł twórcy owego niezwykłego dzieła datującego się na czasy wielkiej Wojny.
Oprócz ornamentów, strażnica ziała setkami otworów niewielkich okien, przez które wpadały do wnętrza pałacu kolorowe promienie słoneczne, załamujące się w barwionych szybkach osadzonych w ołowianych ramach. Całość prezentowała się imponująco i groźnie – grube mury nie tylko urzekały swoim monumentalnym pięknem, ale i również napawały swoich mieszkańców pewnością bezpieczeństwa w razie oblężenia – nie było bowiem machiny, która mogłaby skruszyć tak grube bloki mircetytu.
Z biegiem lat, to, co początkowo było samotnie stojącą wieżą, zaczęło się rozrastać, aby sprostać wymaganiom kolejnych władców. Rzesze budowniczych pracowało przy kolejnych segmentach pałacu cesarzy, dokładając do strzelistej wieży kolejne, niższe, z których każda przytulała się do swojej poprzedniczki. Chcąc zachować symetryczność budowli, nowe skrzydła dobudowywano zawsze po obu stronach, z czasem więc całość zaczęła nabierać trójkątnego kształtu, od którego wzięła się jej nazwa.
Kompleks pałacowy otoczony był wysokim murem z mircetytu, dodatkowo wzmocnionym przez grube, stalowe płyty, które przytwierdzono do fasady fortyfikacji na całej jej długości. Nikt i nic nie miało prawa dostać się do serca stolicy bez woli jej władców.
Dlatego też, gdy jego uszy podrażnił skrzyp otwierającej się bramy, Hrodgar odwrócił się w kierunku dźwięku i zaczął szukać wzrokiem jego przyczyny. Nie słyszał wcześniej żadnych plotek o spodziewanym poselstwie czy odwiedzinach, toteż z niecierpliwością pragnął poznać powód tej niespodziewanej wizyty. U jego boku, Brekka również spoglądał podejrzliwie w stronę bramy. Olbrzym przysłonił dłonią oczy od słońca i wbił wzrok w spowitą chłodnym cieniem gardziel wykutą w murze.
Po chwili rozległ się stukot końskich kopyt uderzających w brukowany podjazd i podążający za nim turkot drewnianych kół. Wkrótce potem z długiego przejścia pod murami wyłoniły się chrapy dwóch białych jak śnieg wierzchowców o ufarbowanych na szkarłat grzywach. Zwierzęta ciągnęły mieniącą się od złota i klejnotów odsłoniętą karocę, w której zasiadało czworo mężczyzn odzianych w kapiące bogactwem szaty. Sądząc po spalonych przez słońce twarzach upstrzonych barwiczką oraz czarnych jak krucze skrzydła włosach sięgających ramion, musieli być wysłannikami Lohirath. To niewielkie, dręczone nieustannymi suszami królestwo, sąsiadowało z Grönedönem od południa i od niepamiętnych czasów żyło w cieniu rzucanym przez potężnego sąsiada. Mimo to, jego władcy nie mogli narzekać na bliskość podobnego mocarstwa. Wręcz przeciwnie – dzięki nieprzebranym rzekom pieniędzy, które płynęły z Żelaznej Grani do ich skarbców nie mieli najmniejszych powodów do niezadowolenia.
Tereny, na których leżało Lohirath były spalone słońcem, pozbawione wody i gleb pod uprawy. Ta nieurodzajna, bezlitosna ziemia, kryła jednak w swym gorejącym łonie ogromne pokłady czegoś, czego wiecznie głodnemu i rozrastającemu się cesarstwu zawsze brakowało – żelaza. Trwający od wielu pokoleń handel tym surowcem przetrwał nawet zawieruchy wojny domowej i rządy Magii. Co prawda, kilku cesarzy Grönedönu zwróciło swe chciwe spojrzenie na owe bogate kopalnie, jednak szybko przekonali się, że Lohirath łatwiej podbić niż utrzymać.
Tamtejszy lud nie mógł może dotrzymać pola wyśmienicie wyszkolonym zastępom, od dziecka przygotowywanym do prowadzenia wojen, jednak mieszkał na południowych ziemiach od niepamiętnych czasów i umiał sprostać panujących na nich warunkom. W przeciwieństwie do Grönedöńczyków. Przywykli do bardziej umiarkowanego klimatu, jasnowłosi i obdarzeni delikatną karnacją, najeźdźcy nie potrafili na stałe osiąść w podbitych ziemiach. Niszczyły ich głód, pragnienie i upał, a dobijały nieustanne powstania i zamieszki wśród okupowanej ludności. Nie mogli sami prowadzić wydobycia żelaza, gdyż kilofy i oskardy wypadały im z omdlewających od upału rąk, zaś wykorzystanie Lohirathyjczków do owej pracy wydawało się niemożliwe.
Wkrótce też obie strony doszły do wniosku, że próby wzajemnego wyniszczenia przynoszą jedynie nieszczęścia dla jednych i drugich. Od tamtej pory, oba państwa żyły na dość przyjacielskiej stopie, która opierała się na uzależnieniu się od siebie nawzajem – Grönedön potrzebował żelaza, za które gotów był płacić olbrzymie ilości złota, Lohirath zaś nie byłoby w stanie przetrwać bez pieniędzy, za które sprowadzało wodę i żywność dla głodującego ludu. Dlatego też poselstwo z południa nie było w Żelaznej Grani niczym nadzwyczajnym. Zapewne był to jakiś bogaty kupiec pragnący wynegocjować kontrakt na odkup ziarna lub sprzedaż rudy. Nic, czym Hrodgar interesowałby się choćby odrobinę.
Tuż za karocą, z przesmyku bramy wyłoniła się ława jeźdźców dosiadających wspaniałych, pstrokatych rumaków aremskich i przybranych w nadworne barwy królewskie. Najwyraźniej poseł był kimś znacznym, skoro dostał eskortę wojowników samego monarchy Lohirath. Nad głowami konnych powiewała ogromna, jasnozielona chorągiew z wyszytym na niej wizerunkiem pustynnego lisa o wielkich, szpiczastych uszach, widniejącego także w herbie królestwa.
Spośród jeźdźców, których było w sumie około trzydziestu, wysunęły się dwie sylwetki przybrane w zieloną liberię. Byli to heroldzi, co poznać można było po ściskanych w dłoniach trąbkach, które – gdy tylko ujrzeli Hrodgara i Brekkę – przyłożyli do ust. Rozległ się czysty, melodyjny dźwięk obwieszczający przybycie poselstwa. Młodszy z wojowników skrzywił się lekko, jakby przeczuwając, że będzie musiał wysłuchać długiej i nudnej mowy. Nie zamierzał jednak odzywać się pierwszy. Zamiast tego wyprostował się na całą swoją wysokość i wypiął dumnie pierś. Chciał, żeby poseł – kimkolwiek by nie był – poczuł respekt przed cesarstwem, którego bronią wojownicy tacy jak on.
Sygnał trąbki ucichł. Jak na komendę, około dwudziestu żołnierzy zatrzymało konie, po czym zeskoczyło z siodeł i ustawiło się w dwa szeregi po obu stronach karocy, tworząc szeroki szpaler, którego środkiem mieli przejść dygnitarze. Dwóch wojowników rzuciło się, aby otworzyć drzwiczki, a pozostali dobyli szabel ze zwisających u pasów pochew. Rozległ się słodki dla uszu Hrodgara syk stali sunącej po skórze. Młodzieniec na wszelki wypadek napiął wszystkie mięśnie. Znał etykietę dworu na tyle, by wiedzieć, że od eskorty nie groziło mu żadne niebezpieczeństwo, jednak wyrobiony od dzieciństwa instynkt nie pozwolił mu na inne zachowanie. Niezależnie od okoliczności i przeciwników, zawsze pozostawał czujny i gotowy do skoku. Obrzuciwszy przybyszów szybkim spojrzeniem, rozluźnił się nieco – żaden z nich nie mógłby się z nim mierzyć. Uśmiechnął się na tę myśl. Brekka, jakby odczytując myśli przyjaciela, wyszczerzył się do niego szkaradnie i przyłożywszy dłoń do swoich lędźwi zetknął niemalże palec wskazujący z kciukiem.
Tymczasem heroldzi podjechali bliżej, zatrzymując wierzchowce niemal przed samymi twarzami mężczyzn. Spłoszone widokiem podobnych gigantów, zwierzęta zarżały dziko i próbowały się cofnąć, co wywołało kolejny głupkowaty uśmiech na twarzy Hrodgara i wzgardliwe prychnięcie ze strony Brekki. Jeźdźcy natomiast zaklęli szpetnie i ściągnęli cugle, aby uspokoić rumaki. Z ich rysów nie zniknął jednak wyraz dumnej wyższości, którzy przybrali widząc niemalże zupełnie nagich, pokrytych kurzem i krwią wojowników. Owa chłodna pogarda wyglądało tym dziwaczniej, że głowy trębaczy znajdowały się na tej samej niemalże wysokości, co Grönedöńczyków, chociaż ci pierwsi siedzieli w siodłach. Kontrast ten dodatkowo uwidaczniał się w przypadku Brekki, który był prawie o połowę szerszy niż konie. W połączeniu z potężną muskulaturą, brodaty wojownik wyglądał tak, jakby mógł zabić wierzchowce uderzeniem gołej pięści.
Grubszy z heroldów, posiwiały już lekko mężczyzna z krótko przyciętym wąsem ozdabiającym górną wargę oraz ogromnym brzuchem opadającym na siodło, wyciągnął zza pazuchy jakiś opatrzony licznymi pieczęciami pergamin i, rozwinąwszy go, począł czytać czystym, donośnym głosem
– Ukorzcie się przed majestatem Hallema ud Rommla, Księżyca Południa, króla Lohirath, Klejnotu Wyschniętej Rzeki, pana Wschodnich Pustyni, emira Zagubionych Oaz, Oblubieńca Słońca, księcia Żelaznych Wzgórz…
Hrodgar uniósł ostentacyjnie dłoń do ust i ziewnął potężnie, jawnie okazując swoją pogardę względem nudnych ceremonii. Widząc zachowanie swego przyjaciela i przewidując rozwój wydarzeń, Brekka wzniósł oczy ku niebu i zaklął pod nosem, sarkając na porywczą i prowokacyjną naturę młodzieńca. Drugi z heroldów, który jak dotąd milczał, pozwalając mówić swemu towarzyszowi, również zwrócił uwagę na nieuprzejme zachowanie stojącego przed nim mężczyzny. Podniósłszy wysoko rękę, trębacz dał znak ciągle recytującemu swą litanię grubasowi, na który ów zamrugał w zdziwieniu oczami, jakby nagle został wyrwany z głębokiego snu, i zamilkł. Tymczasem drugi z posłańców zakręcił koniem tak, ze bok zwierzęcia niemal dotykał teraz brzucha Hrodgara – najwyraźniej liczył, że pyszałkowaty młodzik cofnie się przed majestatem noszonych przez niego barw i nie poważy się na wszczynanie bójki w obecności wysoko postawionego poselstwa.
– Okaż szacunek, barbarzyńco! – Herold zgiął się wpół i wskazał ręką w kierunku karocy, z której całej scenie przyglądali się czterej dygnitarze. Jeden z nich, najwyraźniej monarcha we własnej osobie, wyprostował dumnie plecy i wbił w wojowników pełne wściekłości spojrzenie. – Stoisz przed lepszym od siebie! Twój pan nie będzie pobłażliwy, gdy dowie się, że obraziłeś szlachetnie urodzonego gościa!
Stojący nieco z boku, Brekka zmarszczył groźnie brwi. Potężnie zbudowanemu mężczyźnie nie podobało się zachowanie trębacza, które było zbyt napuszone jak na nic nieznaczącego sługę niewielkiego królestwa, niemalże całkowicie zależnego od Grönedönu. Znane mu były obyczaje panujące w Lohirath, gdzie niewielka garstka szlachetnie urodzonych pomiatała i gardziła pospólstwem, wydając się wręcz nim brzydzić. Dodatkowo, mając bardzo wysokie mniemanie o własnej kulturze – w przekonaniu Lohirathyjczyków przewyższającej wszystkie inne – mieszkańcy owej południowej krainy, której wielkość bladła w porównaniu z nawet najmniejszymi prowincjami Grönedönu, traktowali inne nacje z wyższością i pogardą.
Patrząc na bogactwo rynsztunku i odzienia, którym odznaczał się nie tylko sam król i jego doradcy, ale nawet i zwykli wojownicy z jego przybocznej gwardii, można było znaleźć niejakie usprawiedliwienia dla takich przekonań. Oto naprzeciw dwóm potężnie zbudowanym olbrzymom, pokrytym kurzem i krwią oraz odzianym jedynie w proste, płócienne przepaski, stał wspaniały orszak błyszczący od złota i drogich kamieni. Żołnierze mieli na sobie wspaniale szyte kapuzy z zielonego jedwabiu, oraz szerokie czapki z poskręcanego materiału, które przypominały szmaragdowe węże zwinięte na czubkach głów. Każdy z nich miał przy boku bogato inkrustowaną pochwę, z której sterczały zazwyczaj wysadzane rubinami rękojeści zakrzywionych szabel zwanych w języku Lohirathyjczyków Nahaa’sh – błyskawica, teraz dobytych i wzniesionych na znak hołdu dla władcy.
Stanowiły one podstawowe wyposażenie koczowniczych plemion, z których w dawnych czasach powstało to południowe państewko i od tamtej pory były nieodłącznym elementem doborowej jazdy pustynnej. Odpowiednio wyszkolony wojownik potrafił władać owym lekkim orężem z ogromną szybkością, od której srebrna klinga zmieniała się w nieuchwytną smugę światła otaczającą przeciwnika. Nie mogły się one jednak mierzyć w bezpośrednim starciu z ciężkimi mieczami i stalowymi zbrojami, toteż wśród wojowników Grönedönu zyskały sobie pogardliwy przydomek Sax, odnoszący się do jednosiecznych noży służących Grönedöńczykom jako narzędzie do oprawiania zwierzyny.
Oprócz zakrzywionych szabel, strażnicy króla Hallema mieli przytroczone do końskich boków wygięte łęczyska krótkich łuków rogowych, z których – z czego Brekka doskonale zdawał sobie sprawę – potrafili oddawać błyskawiczne i niezwykle celne salwy. Pierzaste brzechwy strzał sterczały ponad ramionami wojowników niczym ustawieni w szeregu żołnierze, czekający tylko na rozkaz do ataku. Mężczyzna nie obawiał się jednak owych pocisków – jedno wprawne spojrzenie, wyrobione przez lata spędzone na polach niezliczonych bitew, wystarczyło mu, żeby stwierdzić, że łuki miały pościągane cięciwy, co czyniło je zupełnie niegroźnymi. Zanim którykolwiek z Lohirathyjczyków zdążyłby chociaż je nałożyć, połowa z nich leżałaby już martwa u jego stóp.
Coś z owych krwawych rozważań musiało odbić się na twarzy olbrzyma, ponieważ ponure twarze pozostałych jezdnych spochmurniały jeszcze bardziej, a ich dłonie mimowolnie powędrowały ku rękojeściom. Widząc to, Brekka wyszczerzył zęby w pogardliwym grymasie i zacisnął potężne dłonie w pięści. Sam widok tego mężczyzny rozmiarów trolla wystarczył, aby wzbudzić niepokój w sercach eskorty. Plamiąca jego twarz krew, tylko pogarszała całą sytuację, dodatkowo zagęszczając i tak już napiętą sytuację. Tymczasem herold nie ustawał w swej tyradzie.
– Padnij teraz na kolana i proś o wybaczenie! – Oskarżycielsko wyciągnięty palec niemalże dźgał klatkę piersiową Hrodgara. – Lub ponieś konsekwencję swych czynów!
Na dźwięk owych słów, pozostająca w siodłach część gwardzistów sięgnęła po szable. Rozległ sie syk dobywanej stali – konflikt zdawał się nieunikniony. Chcąc załagodzić nieco sytuację, Brekka, który wbrew pozorom nie był wcale bezmyślnym zabijaką, otworzył usta, aby coś powiedzieć, jednak jedno spojrzenie na twarz młodszego towarzysza dało mu jasno do zrozumienia, że nie życzy on sobie teraz niczyjej pomocy. Zamiast więc powstrzymać nadciągającą konfrontację, mężczyzna wzruszył jedynie ramionami i napiął mięsnie, przygotowując się do walki. Przetoczył wzrokiem po dziesięciu jeźdźcach i ich speszonych towarzyszach, wypatrując największych i wyglądających na najtwardszych wojowników. Nikt jednak nie mógł mu się równać, toteż westchnął z cicha, żałując, że nie będzie mu dane wykorzystać wszystkich swoich nadludzkich umiejętności bojowych.
Tymczasem jednak stała się rzecz niespodziewana – coś nadleciało ze świstem i, uderzywszy w dłoń pierwszego z brzegu jeźdźca, wytrąciło mu z ręki oręż. Mężczyzna wrzasnął z bólu i złapał się za pogruchotany nadgarstek. Pozostali zaczęli rozglądać się zaniepokojeni, wypatrując kolejnych pocisków oraz nieznanych napastników. Szybko jednak stało się jasnym, kto ośmielił się zaatakować gwardzistów monarchy – ze wszystkich stron zaczęły się sypać wysokie, muskularne sylwetki na wpół nagich mężczyzn, którzy obserwując wcześniej całe zajście, wybiegli teraz ze stojących nieopodal cekhauzów, aby wspomóc swoich towarzyszy w potrzebie. Nie mogło być żadnych wątpliwości – każdy z nich dorównywał rozmiarami Hrodgarowi i Brekce, zarówno pod względem wzrostu jak i muskulatury. Wszyscy ubrani byli w płócienne przepaski, a ich zacięte, jasnowłose oblicza wyrażały złowrogą ciekawość. Legion przybył z odsieczą. Młodszy z wojowników uśmiechnął się beztrosko, zupełnie jakby od początku spodziewał się takiego obrotu spraw.
Jeden z nowoprzybyłych, noszący długą do piersi brodę zaplecioną w cztery rozchodzące się widłowo warkoczyki, podszedł do zdumionego herolda, który nagle zupełnie zapomniał języka w gębie i, stanąwszy na szeroko rozstawionych nogach, zaczął podrzucać w dłoni sporej wielkości kamień. Jego usta, ozdobione półkolem krótko ściętych wąsów, rozciągnęły się w drapieżnym uśmiechu.
– Każ swoim ludziom złożyć broń, albo wrócą do swoich żon jako eunuchowie! – Mężczyzna położył olbrzymią dłoń na chrapach dosiadanego przez trębacza konia i pchnął tak silnie, że zwierzę parsknęło głośno i cofnęło się o dobrych kilka kroków. – I lepiej dobieraj ton, kiedy rozmawiasz z tym, przed kim nawet twój król powinien padać na ziemię!
Co mówiąc, wojownik odwrócił się twarzą ku Hrodgarowi i, ku zaskoczeniu zarówno dygnitarzy jak i ich eskorty, upadł na kolana, zwieszając nisko głowę. Za jego przykładem podążyła reszta Biczowników – blisko setka ośmiostopowych olbrzymów oddała hołd zakurzonemu i pokrytemu zakrzepniętą już krwią młodzikowi. Nawet Brekka, splunąwszy najpierw pod kopyta dosiadanego przez herolda rumaka, podążył za przykładem reszty Legionu.
– Śmierć wrogom cesarza Grönedönu! Śmierć wrogom Hrodgara Pierwszego! – Głos trzymającego kamień mężczyzny poniósł się echem pomiędzy zgromadzonymi na dziedzińcu i samą swoją mocą zdawał się wytrącać oręż z rąk Lohirathyjczyków, którzy zbledli śmiertelnie, co było widoczne nawet pomimo ich ciemnej karnacji. – Niech żyje!
– Niech żyje!
Gromki okrzyk, wydobywający się z głębi setki szerokich piersi, zabrzmiał niczym grzmot zbliżającej się burzy. Młody cesarz położył rękę na ramieniu klęczącego obok niego brodacza i odwrócił się w stronę swoich wojowników, obdarzając ich pełnym powagi spojrzeniem. Delikatnym skinieniem głowy podziękował im za to przedstawienie – będąc z nimi sam na sam, traktował ich jak braci i towarzyszy broni i nie wymagał hołdów ni szczególnego szacunku – ba! Nie było dnia, by któryś z tych oto klęczących teraz przed nim olbrzymów nie rzucił w jego kierunku jakiejś kąśliwej uwagi, najczęściej odnoszącej się do jego gładkich policzków. Nie miał nic przeciwko temu – sam wiódł prym jeśli chodziło o kpiny i przyjacielskie przytyki. Doceniał jednak wrażenie, które ich pokaz wywarł na Hallemie i jego świcie. Ponownie obrócił się twarzą ku orszakowi poselstwa. Najpierw jednak zwrócił się do mężczyzny, którego ramię wciąż ściskał.
– Wstań Lugo! – Wyciągnął dłoń, aby pomóc wojownikowi się podnieść, co ten przyjął skwapliwie. – I poślij kogoś do pałacu po świeże spodnie. – Młodzieniec uśmiechnął się lekko i wskazał brodą na herolda, który z niewyraźną miną i pobladłą twarzą mamrotał coś niezrozumiale pod nosem. Najwyraźniej fakt, że o mało co nie wydał rozkazu zaatakowania samego cesarza przeraził go dogłębnie. – Przydadzą się.
Mężczyzna zaśmiał się dzikim rechotem szaleńca, po czym momentalnie spoważniał i przetoczył łakomym wzrokiem po pobladłych żołnierzach Lohirath, którzy wpatrywali się w rozgrywającą się przed ich oczami scenę jak urzeczeni – żaden z nich nie był nigdy wcześniej w Żelaznej Grani, ani tym bardziej nie widział na oczy żadnego Biczownika, o których legendami karmiono ich od wczesnego dzieciństwa. Teraz, mając przed sobą nie jednego, a blisko setkę tych owianych straszliwą sławą wojowników, mogli powiedzieć jedno – historie nie oddawały całkowitej grozy, która otaczała tych przerażających olbrzymów. Wcześniej, ufając w przewagę liczebną, nie wahaliby się uderzyć na Hrodgara i Brekkę, jednak teraz, strach sparaliżował ich do tego stopnia, że nie byli w stanie się ruszyć. Lugo zdawał się czerpać radość z ich szoku.
– No dalej – wyszeptał groźnie – Dajcie chłopcom chociaż cień powodu, żeby się z wami pobawili!
Zaniepokojeni żołnierze zaczęli rozglądać się na boki, jakby szukając najsposobniejszej drogi ucieczki, jednak zobaczyli coś zupełnie innego – korzystając z ich nieuwagi, pozostali Biczownicy podeszli bliżej, zamykając ich w ciasnym kręgu, z którego nie było drogi wyjścia. Mając dookoła siebie żywy mur muskularnych ciał, Lohirathyjczycy wrzasnęli ze strachu, a ozdobne szable wypadły im z odrętwiałych dłoni. W mgnieniu oka cała trzydziestka została rozbrojona bez użycia siły. Jedynie mężczyzna ze złamanym nadgarstkiem jęczał cicho z bólu, podczas gdy jego towarzysze nie ośmielili się wydać z siebie najlżejszego dźwięku, jakby jednym, nieopatrznie wypowiedzianym słowem mogli sprowadzić na siebie wiszącą w powietrzu burzę.
– Szkoda – Lugo wydawał się być autentycznie zawiedziony faktem, że żaden z przeciwników nie okazał chęci walki. – Miałem nadzieję na porządną bijatykę…
– Przepuśćcie mnie! Przepuśćcie! – Ktoś o słabym, łamiącym się głosie starca, próbował utorować sobie drogę pomiędzy ściśniętymi szeregami Biczowników. – Synku… – Mówiący urwał na chwilę, jakby szukając czegoś w pamięci. – Godrik, mam rację? Pomóż biednemu starcowi dostać się do cesarza.
Wywołany najwyraźniej posłusznie wziął się do wykonywania prośby, ponieważ wkrótce potężni wojownicy poczęli rozstępować się na boki, tworząc miejsce dla niewielkiego pochodu. Na jego czele kroczył szeroki w barach, na oko trzydziestoletni Biczownik, za którym dreptał niepewnie zgarbiony już wiekiem mężczyzna z lśniącą jak wypolerowany kamień czaszką i długą, sięgającą niemal pasa brodą w kolorze mleka. Szedł podpierając się na prostej lasce wykonanej z wygładzonej przez lata używania gałęzi jakiegoś bliżej nieokreślonego drzewa. Ubrany był w powłóczystą szatę z ciemnoszarego lnu, która pomimo lejącego się z nieba żaru zakrywała niemalże całe jego ciało.
Zwisający na ciężkim, miedzianym łańcuchu symbol niedźwiedziej łapy świadczył o wysokiej pozycji, którą noszący go człowiek pełnił pośród administracji Grönedönu. Potwierdzał to również respekt, z którym Legion rozstępował się przed tym drobnym i zdawałoby się kruchym staruszkiem – muskularne karki zginały się pokornie kiedy przechodził, a ściszone głosy wypowiadały pełne szacunku słowa pozdrowienia. Ci nieustraszeni wojownicy, którzy pili, spali i obrzucali się obelgami ze swoim cesarzem, wydawali się zamieniać w spokojne owieczki na widok tej przedziwnej postaci.
On jednak nie zważał na nikogo poza Hrodgarem, w którym utkwił karcące spojrzenie swych niezwykle ciemnych, granatowych niemalże oczu, zupełnie niepasujących do jego starczego, pomarszczonego oblicza. Patrząc na niego, można było odnieść wrażenie, że pozorna zgrzybiałość i powolność są tylko przykrywką dla sierdzistej natury, a zmęczone i zdawałoby się słabe już ciało, mieści w sobie porywczego i wspaniałego ducha, przed którym korzą się monarchowie, a którego dostrzec można jedynie przez zwierciadła źrenic.
Słysząc znajomy głos, młody cesarz odwrócił się bokiem do poselstwa, niemalże całkowicie o nim zapominając. Rzuciwszy nadchodzącemu pobieżne spojrzenie, w mig odgadł nadciągające nad siebie czarne chmury, które zobaczył w tym szlachetnym obliczu. Wesoły uśmiech, jeszcze przed chwilą goszczący na twarzy Hrodgara Pierwszego, władcy potężnego cesarstwa Grönedönu, którego ziemie rozciągały się na niemalże cały Środkowy Kontynent, zbladł niczym świeca pod podmuchem wiatru, zdającego się poprzedzać staruszka. Ramiona młodzieńca obwisły smętnie, jego głowa opadła na pierś, a na gładkie, pozbawione zarostu policzki wypłynął delikatny rumieniec niemalże panieńskiego wstydu. W oczach swego nauczyciela wyczytał niezadowolenie.
– Wasza Cesarska Mość! – Drobny mężczyzna skłonił się w pas, tak nisko, że wydawałoby się to niemożliwe dla kogoś w tak podeszłym wieku. – Wszędzie szukałem Waszej Wysokości! Wybacz panie, jeśli się mylę – niezachwiana pewność pobrzmiewająca w głosie staruszka nie dopuszczała takiej możliwości – ale czyż nie powinieneś teraz przebywać w sali tronowej?
Hrodgar zaczerpnął głęboko powietrza, jakby przygotowując się na wygłoszenie czegoś na swoją obronę, jednak jego doradca nie dał mu dojść do słowa, balansując na granicy czegoś, co każdy inny władca poczytałby sobie jako obrazę majestatu.
– Nie wypada panie, abyś przyjmował poselstwa na placu ćwiczebnym… – Mężczyzna uniósł nieco głowę i obrzucił całą postać swego cesarza niezbyt przychylnym wzrokiem. – Strój Waszej Cesarskiej Mości też nie przystoi takim wizytom!
– Słyszałeś Sigewarda, Wasza Cesarska Mość. – Brekka nie mógł się powstrzymać od kopania leżącego. – To nie przystoi powadze Waszej Cesarskiej Mości! Jeśli Wasza Ce…
Uderzenie sękatej laski, które trafiło olbrzyma prosto w nos, nie sprawiło mu co prawda wielkiego bólu, wystarczyło jednak żeby go uciszyć. Zdziwiony wojownik podniósł do góry dłoń dla ochrony przed kolejnymi ciosami, te jednak nie nadeszły. Mężczyzna próbował jeszcze coś powiedzieć, ale na jedno spojrzenie staruszka spuścił pokornie głowę.
– Dosyć tego, synku! – Sigeward stuknął końcówką laski o leżący na piasku kamień upuszczony przez Luga, domagając się posłuchu. – Gdybym był twoim ojcem, wygarbowałbym ci skórę! – Pewną ręką, której stabilności nie zakłóciło najmniejsze nawet drgnięcie, wycelował w pierś Brekki. – Już ja dobrze wiem, kto odciągnął Jego Cesarską Mość od obowiązków! – Nikt zdawał się już nie pamiętać o poselstwie, które zapomniane i porzucone, wpatrywało się w dziwaczną scenę, nie wiedząc, czy powinno przerwać ową pogadankę. – Popatrz, do jakiego stanu go doprowadziłeś! Wygląda jakby wrócił z pola bitwy!
Sigeward nie podnosił głosu ani na chwilę, cały czas przemawiając tym samym, spokojnym głosem, w którym czaiły się jednak groźne pomruki, niczym odgłosy zbierającej się w oddali burzy –jeszcze odległe, ale zwiastujące szalejące żywioły, które lada moment mogły runąć z nieba i zmoczyć tych, którzy byli zbyt głupi, by się przed nimi ukryć. Zbity nieco z tropu, olbrzym szurnął nerwowo nogą i wbił zawstydzony wzrok w piasek.
– To ja go namówiłem, fihdir … Nie powinienem… – Głos Hrodgara urwał się nagle, jakby ucięty nożem.
Ciskając z oczu prawdziwe gromy, staruszek zwrócił się ku cesarzowi i widać było, że toczy się w nim wewnętrzna walka – z jednej strony nie marzył o niczym innym, jak danie krnąbrnemu młodzikowi nauczki, z drugiej jednak, okładanie swego zwierzchnika przed oczami zagranicznego poselstwa mogłoby w znacznej mierze osłabić jego autorytet w oczach ościennych królestw. Stał zatem tylko i w milczącym gniewie świdrował młodzieńca wzrokiem, którego nie powstydziłby się wygłodniały troll. W końcu jednak, nadludzkim wręcz wysiłkiem woli przemógł w sobie złość i skłoniwszy się ponownie, odezwał się tym samym, wypranym z emocji głosem:
– Nie pora nam teraz o tym rozmawiać, Wasza Cesarska Mość! – Wskazał laską w kierunku poselstwa. – Okażmy naszym gościom należny im szacunek i zaprośmy ich do sali tronowej, aby nie wzięli nas za barbarzyńców.
Po tych słowach, odwrócił się na pięcie i ruszył w stronę pałacu, nie oglądając się na nikogo.



26 komentarzy:

  1. W razie, jakby ktoś był tak niewychowany jak ja i czytał cudze komentarze, to może ostrzegę - W TYM KOMCIU BĘDĄ SPOJLERY :P

    Odciągnąłeś mnie od Banner Sagi, możesz sobie pogratulować :D PS TAK OBLIVION JUŻ MI SIĘ ZNUDZIŁ :P

    OSTRZEGAM CIĘ ŻE TO BĘDZIE BARDZO DŁUGI KOMENTARZ :D

    Wiesz, że moje poczucie humoru pozostawia wiele do życzenia, no więc też oczywiście wiesz, że kwiczałam ze śmiechu czytając ten rozdział XD Ale po kolei, najpierw skan przez całość, a potem będę wylewać feelsy :D

    "Nigdzie indziej w krainach człowieka, jak i poza nimi, nie spotykało się podobnie jasnych włosów ani zimnych niczym górski lód błękitnych oczu. Oczu urodzonych wojowników." - może się czepiam, ale czy Ty w sumie nie zapominasz o Nordach aka Jak Ich Tam Chcesz Sobie Nazwać? Jak czytałam to za pierwszym razem to nie zauważyłam :P
    "niemalże osiem stóp wzrostu " - pamiętasz co Ci wczoraj mówiłam, jak wysłałeś mi tego Marinesa, nie? :P
    "ramiona grubości konarów" - ta sama uwaga co wyżej :P
    " Jego twarz wyglądała na świeżo ogoloną, co wydawało się dziwne, biorąc pod uwagę przekonania Grönedöńczyków, " ZA KAŻDYM RAZEM JAK TO CZYTAM TO PŁACZĘ XD Pis... YOU KNOW :D
    "Za to jego głowę zdobiły bujne i długie kosmyki jasnych, pszenicznych włosów, które opadały mu aż do połowy pleców, związane w gruby warkocz." Okej, ja nie jestem betą i fokle, nie mówię, że jakieś błędy czy coś, ale to zdanie mi się nie podoba, tak konstrukcyjnie... No ale w sumie co ja wiem o życiu, to tylko taka moja mała uwaga :)
    "Lewa strona jego czaszki była krótko podgolona." Lol, a ja go rysuję z głową wygoloną z dwóch stron D:
    "nieopierzonego rywala. " :D:D:D:D
    "– Rumienisz się tak ślicznie – " XD Kwiczę naprawdę za każdym razem XD I tak, zamierzam Ci wklejać tu każdy fragmencik przy którym śmiechłam, dla mnie trud już skończon, mam czas pisać Ci komcia na 10 stron :P
    "czy może zaciągnąć do alkowy i wydupczyć!" zmieniłam zdanie, jednak nie zdziwiłabym się jakby jakaś laska z tumblra zaczęła ich shipować :P Albo gorzej, FACET, bo takich też nie brak :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "– Kiedy powiedziałem ci wczoraj, że jesteś dla mnie jak ojciec. – Młodzieniec " - wywal stąd kropkę, a młodzieniec z małej. I jestem pewna, że tak trzeba, bo zdanie jest urwane w połowie, w sensie wypowiedź, nie możesz tam wstawić kropki.
      "ziarenkami piasku. – Nie sądziłem, " same here
      " klaczy tak, żeby nie kopały? " masz Y na biało :P
      "Olbrzym nazwany Brekką zacisnął obie dłonie w pięści, " - i znów tylko moja osobista uwaga, ale zważywszy na klimat opka i fokle, to ja bym dała raczej ZWANY, a nie NAZYWANY
      "– Do ogierów będziesz podchodził od przodu." XDDDD PŁACZĘ
      "prawym sierpowym" czy jesteś pewien, że to nie jest zbyt współczesny zwrot na takie opko? I ZAŁOŻĘ SIĘ ŻE PISAŁAM CI TO W POPRAWKACH< KTÓRYCH NIE UWZGLĘDNIŁEŚ :P
      "niecodzienny wzrost oraz niesamowita masa mięśniowa " - .............:P
      "jego wojowniczych obywatelach." - też za współcześnie jak dla mnie :)
      "Mało kto wiedział skąd się wzięli ani kim byli." - to ANI tam nie pasuje. Albo "Nikt nie wiedział, skąd się wzięli ani kim byli", albo "Mało kto wiedział skąd się wzięli i kim byli", łapiesz o co mi chodzi? :P
      "Olbrzymi, zakuci w pełne zbroje z czarnego żelaza, bezlitośni wojownicy stanowili broń ostateczną, " BRZMI ZNAJOMO :D
      "której cesarz Cerdic " Dobra, może na taką szeroką uwagę miejsce jest nie na blogu, ale żeby Ci już nie przeszkadzać, to po pierwsze - zgubiłam się. Czy Cerdic to jest imię ojca Hrodka? Bo na to mi wygląda... A tak całkiem btw to przez pomyłkę nazwałeś w drugim rozdziale w jednym miejscu maga Cerdic :P
      "– Każdy musi przeżyć swój pierwszy raz! –" " Twój będzie ze mną. " Fangirle umierają na feelsy, a ja ze śmiechu XD
      "Możesz się pocieszać tym, że po fakcie smoki przestaną być dla ciebie zagrożeniem." SMUTNY ŻART KTÓRY ROZUMIEMY TYLKO MY DWOJE XD
      "Kogoś, kto przynajmniej ma prawdziwą brodę, a nie pisklęcy puch." BRAKKA SENPAI <3
      "– Przyznajesz więc w końcu, że wolisz strzały od kołczanów? " PŁACZĘ PO RAZ NIE WIEM KTÓRY XD
      "– Nic dziwnego, że wszystkie rumaki rżą na twój widok." - XDDDDD
      "– nasze zapasy zamienią się w pojedynek na włócznie. – " już to kiedyś czytałam, wiedziałam że to tu będzie, a jednak musiałam zrobić przerwę na wyśmianie się XD
      "Nie należy wyśmiewać cudzych marzeń." HRODGAR SENPAI XD
      "I mają większy zarost niż ty." PŁACZĘ XD Z dwóch powodów :P I NIE KAŻ MI TU PISAĆ JAKICH :P
      "– Brak zębów jest w niektórych przypadkach zaletą." MYŚLAŁAM ŻE MOJE POCZUCIE HUMORU JEST NA DNIE, ALE Z KAŻDYM ZDANIEM UDOWADNIASZ MI ŻE SIĘ MYLIŁAM XD JEST GORZEJ XD

      Usuń
    2. "Znam trolle z większym poczuciem humoru niż ty. " Zabawne że to samo mogłabym powiedzieć o autorze :P ŻARCIK, WIESZ ŻE TAK NAPRAWDĘ MNIE TO ŚMIESZY :P
      "– Cadros szcza na ciebie ze swego kościanego rydwanu! " XD
      " Nie może znieść widoku twojej niewieściej gęby." To jest takie zabawne tylko z jednego powodu XD
      BTW To nioe jestem nawet w połowie, a założę się, że to co napisałam to już będzie grubo więcej jak jeden komć :P
      "barbarzyńskich Nordów," jednak? :D
      "przeklinając Cerdica-tyrana" k, widzę, że odpowiedź na moje pytanie sama się znalazła :)
      "Ale kto wtedy będzie polerować twój miecz?" AŻ ZAPISZCZAŁAM SERIO XD
      "– Poproszę twoją matkę." PISKLAK WYGRAŁ :D
      "Ostatnią trollicę w okolicy o jakiej słyszałem, wieśniacy utopili w rzece." znów, może to tylko ja, ale składnia D:
      "– Będziesz miał kurewsko wielki problem ze znalezieniem żony." No, Brekka w sumie odbił się od dna :p
      "Rozległ się głośny plask," plask mi się tu nie podoba.
      "Młodzieniec złapał się za rosnącą z każdą sekundą plamę czerwieni, która kwitła mu na wysokości mostka. " - pytałeś kiedyś co to znaczy "skleiło się". Właśnie to :D
      "Mam za dużo rozumu, żeby włóczyć się po stolicy z dzbanem miodu…" Nie mówiłeś mi, że on to zrobił po pijaku XD
      "na początku składał się z pojedynczej wieży, która obecnie stanowiła rdzeń całej monumentalnej budowli." - to mi przypomina trochę Cyrodiil, tak jak zaczęłam grać :P
      "Zapewne był to jakiś bogaty kupiec pragnący wynegocjować kontrakt na odkup ziarna, lub sprzedaż rudy." - wywal przecinek
      "Nic, czym Hrodgar interesowałby się choćby odrobinę." WŁAŚCIWY CZŁOWIEK NA WŁAŚCIWYM MIEJSCU :D
      JEZU PRZEŻYŁAM MINI ATAK SERCA ZAMKNĘŁAM KARTĘ Z KOMCIEM D: CHYBA BYM UMARŁA JAKBY MI NIE WRÓCIŁ D:
      "Brekka, jakby odczytując myśli przyjaciela, wyszczerzył się do niego szkaradnie i przyłożywszy dłoń do swoich lędźwi zetknął niemalże palec wskazujący z kciukiem." NAPRAWDĘ XD
      "Ukorzcie się przed majestatem Hallema ud Rommla, Księżyca Południa, króla Lohirath, Klejnotu Wyschniętej Rzeki, pana Wschodnich Pustyni, emira Zagubionych Oaz, Oblubieńca Słońca, księcia Żelaznych Wzgórz…" brzmi jak Daenerys :P

      Usuń
    3. W odpowiedzi do "nie jestem betą i fokle, ale (...)" - to zdanie jest złożone dobrze. Kwestia brzmienia to najwyraźniej również kwestia gustu - mi brzmi to jak najbardziej po naszemu. :)

      Usuń
    4. Nie no, przecie ja nie mówię, że to błąd, humanistka ze mnie taka, że o kant...wiadomo czego potłuc, więc zawierzam Tobie jeśli chodzi o kwestie poprawności, ja tylko mówię, że mi to nie brzmi i wsjo :)

      Usuń
    5. OMG... Naprawdę, nie mogę odpowiedzieć na każdą część z osobna, tylko muszę na cały ciąg? ;___; Blogger mnie nienawidzi :P Dobrze, że ostrzegasz przed spojlerami, to na pewno każdego zniechęci :D Niestety, to odwrócona psychologia i ludzi właśnie będzie ciągnęło do czytania :P Bez tego ostrzeżenia, zapewne stwierdziliby "OEMDŻI jaki długi komentarz, nie będę czytać!" :D Ale widzą, że "contains spoilers" i przyciąga wzrok...:D Przynajmniej ja tak mam... No ale pewnie dużo innych osób też :P I widziałem, że dodałaś nowy rozdział Berci... więc w sumie odpiszę na tą część i pójdę czytać. :P Reszta poczeka do jutra :P Nigdzie się nie spieszy ^^
      Jeśli kwiczałaś ze śmiechu przez ten rozdział (który zawiera największe perełki mojego doskonałego, finezyjnego i wyszukanego poczucia humoru) to znaczy właśnie, że Twoje również jest wysublimowane niczym większość populacji Hiroszimy w '45... TO MI SIĘ UDAŁO, CZARNY HUMOR FIZYCZNY :D Obym nikogo tym nie obraził przypadkiem :PPS. Dobrze myślę, że sublimacja to zamiana ciała stałego w gaz? :P
      Mój komentarz będzie of kors krótszy, bo nie będę wstawiał fragmentów swojego własnego opka, bez przesady :D Ale i tak pewnie wyjdzie w luj długi :P No tak, jak pieprzę od rzecz, to na pewno tak będzie :P Już przegrałem :P
      Nordowie będą rudzi, zresztą, tłumaczyłem to już A.J.-owi tam na dole... w skrócie - w bardzo pokrętny i zawiły sposób, Wikingowie aka Nordowie pochodzą od Celtów :P Więc nawet i ew podobieństwo będzie k :P Chociaż teraz wpadłem na pomysł... Dzięki Twoim włosom :P Niech będą albinosami... Znaczy, w większości... :D Co Ty na to? :P Nie powinienem dyskutować o takich sprawach pod pierwszym rozdziałem, bo spojler będą w luj... ale skoro już wwlokłaś temat...:D
      Tak, pamiętam, co mi wtedy mówiłaś...:P Cóż, może to i racja, ale opisu nie zmienię :D Tak ma być i tyle :P Będą OP jak Rysiek, tyle, że bez magii i całego tego przepraszania :D A z gładkiej twarzy się nie śmiej, jestem pewien, że Hrodgar cierpi z tego powodu i fokle jest mu przykro :P Okrutnico...:P Już o shipowaniu Brekki i cesarza nawet nie wspomnę... Jak ktoś spróbuje, to musi się liczyć z wezwaniem do Sądu Bożego :D Nie zgadzam się jako autor, człowiek i przeciwnik shipowania totalnie straightowych bohaterów :D To jest Złe :P

      Usuń
    6. Tak... W zasadzie, całą drugą częścią swojego komcia potwierdziłaś tylko to, co wiedziałem już od dawna - jestem przezabawny :D Ale tak serio to DAYM JAK JA SIĘ CIESZĘ :D W sensie... Starałem się, żeby to było zabawne, ale nie spodziewałem się, że będzie aż taka reakcja...:D Jak widać, amatorów cebuli nie brakuje :D Ale coś czuję, że gdyby to kiedykolwiek trafiło do empików, szbyko zostało b obłożone ekskomuniką, a za znalezienie u kogoś w domu jednego chociażby egzemplarza chłostano by publicznie takiego degenerata :D A żart o smokach jest świetny, a co najważniejsze - głęboki i inteligentny :D:D Nie znasz się i tyle :P
      Wiem, że żarcik...Przecież Ty nei znasz żadnych trolli :P Więc sie domyśliłem :P Zresztą... poprzednie dwie części komcia aż kipią od wybuchów śmiechu i padaczki więc wiesz...:D:D Plask się jej nie podoba...:P A jakżebyś inaczej opisała dźwięk plaśnięcia? :P Jak się kogoś walnie w klatę, to słchać plaśniecie :P Co Ty wiesz o życiu... :D
      A więc "sklejenie się" jest najgorszą rzeczą na świecie :P Pamiętam jak kiedś chciałem sie nauczyć skakać do wody na główkę... Nie wyszło... Przypieprzenie brzuchem/klatką w taflę wody boli jak spadnięcie na beton :D A jaka skóra się robi czerwonaaaa :D Masakra :P Nie polecam :P
      Wtedy to dopiero jest PLASK :P
      Nie mówiłem, że po pijaku??:O No cóż, widać zapomniałem :P JUŻ WIESZ :D:D
      Bardziej mi siedziała w głowie jedna budowla Eldarów z Warhammera... :D No i to miało przypominać GROT :P
      No znam to uczucie...:P Znaczy się... nie, nie znam ;P Bo mi nigdy nie robi tak w przpadku tak długaśnych komentarzy :D Może powinnaś skonsiderować pisanie w Wordzie?:D Wtedy byś uniknęła takich strachów :D
      Trochę... ale jak mówiłem...Sułtani osmańscy tytułowali się podobną ilością nic nieznaczących tytułów :P
      No... To na dzisiaj tyle :D

      Usuń
  2. "Dajcie chłopcom chociaż cień powodu, żeby się z wami pobawili!" to brzmi strasznie pedalsko, wiesz? PEWNIE WIESZ :P
    "– Szkoda – Lugo wydawał się być autentycznie zawiedziony faktem, że żaden z przeciwników nie okazał chęci walki. – Miałem nadzieję na porządną bijatykę…" lubię go, wiesz? :D
    "– Słyszałeś Sigewarda, Wasza Cesarska Mość. – Brekka nie mógł się powstrzymać od kopania leżącego. – To nie przystoi powadze Waszej Cesarskiej Mości! Jeśli Wasza Ce…" nie zmienial koloru tekstu :)
    "Uderzenie sękatej laski, które trafiło olbrzyma prosto w nos, nie sprawiło mu co prawda wielkiego bólu, wystarczyło jednak żeby go uciszyć. " Kocham takich staruszków, serio :D Jurgis u mnie miał taki być, mniej więcej, ale coś po drodze nie pykło :P


    Dobra, to chyba tyle co mam do powiedzenia odnośnie konkretnych fragmentów :D Myślę, że teraz możemy przejść do właściwej części komcia :D

    Ogółem wiesz, że ja jestem zachwycona, feelsy mną targają, Pisklak to mój fikcyjny mąż i fokle :D Naprawdę powiem Ci, że jak zaczynałam u Ciebie czytać Wojnę o Midgard, i tak o niej sobie pomyślę, i popatrzę na to... naprawdę progres masz ogromny, ale Ty to wiesz :D Już nawet pokonałeś przecinki, no to stary :D Ale ogółem to zmierzam z tym wszystkim do tego, że naprawdę teraz to już jesteś właściwym człowiekiem na właściwym miejscu, naprawdę to opko to jest pełna profeska :D I Ty już dobrze wiesz, że tak sądzę, ale powiem publicznie, niech wiedzą - naprawdę idealnie sobie wybrałeś przyszły zawód, nadajesz się dużo bardziej niż ja do swojego i będziesz super tłumaczem :D TAK POWIADAM :D
    Co ja sądzę na temat Twojego (i mojego przy okazji też) wątpliwego poczucia humoru na poziomie ameby co najwyżej już wiesz :P Śmiecham mocno, naprawdę bardzo super Ci te żarciki wychodzą, i fokle bohaterów masz tu super :D nie to, żebyś wcześniej nie miał, ale chodzi mi o to, że wiesz sam jak to jest, im więcej się pisze tym jest lepiej, a to opko to naprawdę jest jedno z totalnie najlepszych z jakimi się w internetach zetknęłam, tak technicznie, jak i fabularnie :) No bo o fabule się wypowiedzieć też mogę, nie? :D Ogółem to mi chodzi o to, że masz taki ładny język, że naprawdę aż miło się czyta, wcześniej czegoś takiego nie było.... Damn, znów wychodzi jakbym Ci cisnęła, a to zupełnie nie tak, bo wiesz że mnie się Twoje wcześniejsze opka podobały i fokle, ale nie aż tak jak to. I NIE DLATEGO ŻE JESTEŚ MOIM PRYWATNYM TOLKIENEM. Po prostu widać, że naprawdę masz rękę do tego co robisz, w sensie do pisania w ogóle, a to opko to naprawdę będzie, tak mi się zdaje, coś bardzo SUPEREK, bo wyrabiasz się tak jakby we wszystkim, jak mówiłam, w konstrukcji postaci, teraz też w opisach (WRESZCIE NIE SKIPUJĘ <3) i fokle, nazwy są 10/10, to już Ci mówiłam, realia też, i fokle po cichu Ci powiem, że w praktyce to opko wychodzi o wiele lepiej niż jak o nim opowiadasz, wiesz? :D Podobały mi się spojlery, ale naprawdę nie spodziewałam się, że to będzie aż takie dobre. Tak mi się podoba, że jak skomciam, to lecę czytać drugi rozdział do końca :D Pełna profeska Stary :D Z takim kunsztem to już spokojnie będziesz mógł pisać bajki :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I fokle możesz sobie pogratulować, bo już na pewno nic dzisiaj przez Ciebie na napiszę :P teraz chcę tylko rysowaaaaaać <3 Więc szykuj się na spam fanartów :D I OCZYWIŚCIE SAM WIESZ CZEGO, BO NIE BYŁABYM SOBĄ.... :P
      Brekka jest bardzo super, co Ty na to żeby on też został moim fikcyjnym mężem? :D Wiedziałam, że spodoba CI się ten pomysł :D
      Hrodek jest superek, jest taki super pocieszny i uroczy w byciu pisklakiem, że mam ochotę tarzać się na łóżku na samą myśl o nim< SERIO< ZOBACZ CO ZROBILES :D Na pewno nie byłby szczęśliwy, gdyby słyszał co o nim mówię :P Ale cóż poradzę, taki wyszedł i jest naprawdę superek :D
      Fokle gdzieś tam wcześniej zapomniałam, że podoba mi się nazwa Grot. Taka zupełnie randomowa uwaga bez większego sensu :)
      Co jeszcze z fajnych rzeczy... Że dziadek jest 11/10, to chyba Ci nie mówiłam (prócz tego, że tutaj napisałam), to mówię, że on jest naprawdę gold XD I wiesz, kurde, aż Ci powiem, że zazdro, naprawdę bym chciała, żeby moje postacie takie prawdziwe i ciekawe wychodziły :P Chociaż to może jest kwestia ich usposobienia i fokle opka, IDK, bo w sumie jak tu Bercię porównywać do takiego Hrodgara nie? PS> NADAL: UWAŻAM ZE POWINIEN MIEC NA IMIĘ VILJAR, NO ALE :P NIE MÓWIĘ CI JAK MASZ ŻYĆ :P Ale ogółem cały wywód i to moje ZAZDRO uznaj za wielki komplement :D
      I fokle to zdaje mi się że straciłam umiejętność pisania sensownych komciów, wiesz? :P Jakoś tak chyba piszę bardziej od czapy niż kiedyś, no ale :P
      Podoba mi się taka przyjacielsko-ojcowsko-synowska-cholerawiejaka relacja Brekki i Pisklaka :D Bardzo to kupuję, wypada wiarygodnie i przyjemnie w odbiorze (co w sumie może zabrzmieć dziwnie zważyszy na ich rozmówki jakie miały miejsce w tym rozdziale :P) i naprawdę dałeś mi nimi feelsy :D
      Co jeszcze... Damn, miałam tyle fajnych uwag w trakcie czytania, ale jak się pisze komcia szukajac jednocześnie refek do rysunków, to tak to wychodzi, że zapomniałam D:
      Nie będę Ci tu już sadzić więcej komplementów, bo bym tak mogła w nieskończoność, a Ty się rozpuścisz jak dziadowski bicz, i stworzę większego potwora, niż z Ciebie zrobiłam do tej pory :P Dodam tylko, że bardzo fajnie przedstawiasz cały świat, dla mnie to jest jasne i zrozumiałe, a nie takie nachalne wbijanie tłumaczenia, że to to jest coś tam, bo coś tam innego i jakifoklebyłgłównywątek? Wiesz o co mi chodzi, wczoraj chyba o tym gadaliśmy :P Bardzo fajnie wprowadzasz inne kultury i podkreślasz od razu różnice między nimi, takie niby nic, a jednak pełna profeska się leje :D UPS miałam nie komplementować :P
      Żeby podsumować ten mój w luj długi wywód (nie wiem na czym stanie, ale póki co komć ma 5 stron w wordzie, jakbyś chciał wiedzieć :P ), to powiem tylko, że czytając to miałam jakieś 73635652523v razy ochotę skończyć i iść pisać swoje opko, 84746464 razy dopadły mnie feelsy, teraz chce mi się tylko rysować i jestem wściekła bo gdzieś zgubiłam rysiki (zaraz muszę przetrzepać pokój, na pewno łóżko je zjadło :P) i fokle to chcę żebyś wiedział, że sam jesteś sobie winien tego rysunkowego spamu jaki dziś ode mnie dostaniesz :P
      No, to I'm done, jakby mi się coś tam jeszcze przypomniało, to wbiję i dopiszę <3

      Usuń
    2. PS. CO TU ROBI MOJA MORDA JA SIĘ PYTAM D:
      PPS. Wywal sobie może archiwum z paska - raz, że przeszkadza, przynajmniej mi, a dwa, że jest zupełnie zbędne, jak masz spis treści :)
      PPPS. SORY ZA SPAM XD

      Usuń
  3. Widzę, że hołd oddany, teraz mogę spać spokojnie. ^^
    Nie dorównam przedmówczyni ani pod względem rozciągłości tekstu, ani naszpikowania hiperbolami i "feelsami", ale wiedz, że to kawał dobrej roboty! :) I uwaga - teraz się wycwaniam. Podłączam się po śmiechnięcie do sześcianu podczas wszystkich przytoczonych wyżej fragmentów! >:D
    Ave, weny i do kolejnego tekstu. :3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, jestem w głębokim szoku, że chciało Ci się przez to przebrnąć :P Znaczy, przez moje komentarze, a nie przez tekst, oczywiście :D

      Usuń
    2. No to się cieszę, że możesz ^^ Teraz staniesz przed kolejnym wyzwaniem, mam nadzieję, że ono nie spędzi Ci z powiek owego snu :)
      A dziękuję, dziękuję! :) Podobne reakcje motywują człowieka do pisania! Chociaż boję się trochę, że przez te wszystkie żarciki, nikt nie weźmie tego opka na poważnie :P Ale cóż..I tak będą :)

      Usuń
  4. Dlaczego takie długie? Musiałem na dwa dni rozbić :(
    Czy mi się wydaje, czy lubisz pisać o mięśniakach? W Wojnie o Midgar mieliśmy orków, potem Primarchowie, a teraz to... Nie obraź się, ale główni bohaterowie jakoś mi nie leżą - takie dwa byczki na sterydach, którym zależy jedynie na naparzaniu się :P Co prawda Primarch też był niezłym mięśniakiem, ale on mi się nawet podobał, bo miał bardziej złożoną osobowość oraz ciężkie przeżycia. Może w dalszych rozdziałach dojdą jakieś ciekawsze postaci, albo rozbudujesz jeszcze Brekkę i Hrodgara.
    Rozumiem, że ci osiłkowie to wynik jakichś eksperymentów. Może w przyszłości wyjdą jakieś groźne i nieprzewidziane efekty uboczne :>

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Staram się kontrolować długość rozdziałów, ale cóż poradzę, że nie wychodzi :/ Niestety, taki już mój styl - rozwlekanie ^^ Po prostu nie lubię jak coś dzieje się nagle, jak opis walki zajmuje raptem trzy linijki... To cecha, która zawsze mnie denerwowała w książkach :)
      Cóż, to są wbrew pozorom różne sytuacje - Orkowie jak i Prymarchowie są "mięśniakami" z kanonu. A członkowie Legionu są jacy są, ponieważ daje to więcej możliwości manipulowania losami fabuły. Zagrożenie będzie naprawdę poważne, więc zwykły człowiek radzący sobie z całą hordą nieprzyjaciół byłby jeszcze mniej wiarygodny :P Plus, uwielbiam opisywać latające dookoła kończyny i lejącą się krew, a kto zapewni takie widoczki, jeśli nie tac jak Hrodgar i Brekka? :)
      I wierz mi - oni też mają za sobą ciężkie przeżycia. To tylko pierwszy rozdział, w którym zresztą tylko się tłuką :) Czas na dokładniejsze opisywanie charakteru jeszcze przyjdzie. :P
      Niestety, tu Cię muszę rozczarować, nie o tym będzie opowiadanie :)

      Usuń
    2. Przeciwko flakom nic nie mam, tylko mięśniacy mi za bardzo nie pasują (osobista preferencja). Nie mam problemu, jeżeli wróg jest napakowany. Nawet zniosę jeśli jeden z bohaterów jest przypakowany i ma filozofię barbarzyńcy, pod warunkiem że towarzyszą mu inne postaci o odmiennej charakterystyce, dla zapewnienia równowagi. Natomiast jak historia ma opowiadać o samych Pudzianach, to trudno będzie mi to przegryźć. No chyba, że znowu mnie pozytywnie zaskoczysz :)
      Oczywiście, że walki muszą być bogato opisane, jakżeby inaczej :D Ja też nie lubić, jak leją się krótko. Ale mimo wszystko rozdział strasznie długi ci wyszedł. Może rozbijałbyś je na dwie części? Ja tak czasem robię (chociaż ostatnio nie posłuchałem swojej dobrej rady, a powinienem był).

      Usuń
    3. Nie określiłbym Hrodgara jako osoby mającą "charakter barbarzyńcy" :) Ale to wszystko się okaże w przyszłych rozdziałach :) Poza tym, spokojnie, będą inni bohaterowie, nawet kilka wątków pobocznych - jeden z perspektywy pewnego maga, drugi od strony zwykłego żołnierza, trzeci ze strony "tych złych", a właściwie jednego... Myślę, że jeśli zdecydujesz się dalej czytać "Kroniki..." znajdziesz coś dla siebie ^^
      Wiesz, największy problem w rozbijaniu na dwie części jest taki, żeby znaleźć dla tego odpowiednie miejsce... A jakby takie było, to zrobiłbym dwa rozdziały zamiast jednego :/ Następny na pewno będzie rozbity, bo nie wrzucę 30 stron naraz... Nikt by tego nie ruszył :D Ale nie obiecuję, że się będzie dało rozbijać na 10 stronowe...

      Usuń
    4. Thirty stron A4? :O-Matko!!!
      Jak mnie wyszło 8 to uznałem że za dużo i trzeba rozbić.

      Usuń
  5. Trochę długawy ten rozdział, ale bynajmniej nie jest to wada. Po prostu odzwyczaiłem się od czytania tak długich tekstów na telefonie/komputerze.
    Pierwsze wrażenie: co robią wikingowie w miejscu, gdzie jest pewnie cholernie gorąco, jeśli nie jest to wyprawa łupieżcza? Trochę mnie to zdziwiło.
    I właśnie, skoro tak wyglądają Grönedöńczycy, to jak w takim razie zobrazowani są Nordowie?
    Taaa, w każdej książce/opowiadania, w której występuje wręcz olbrzym, jest wzmianka o tym, iż jest niebywale zwinny. Cytat: "Ze zwinnością, która wydawałaby się wręcz niemożliwa dla kogoś jego rozmiarów". Trochę to już nudne X)
    Legion przypomina mi trochę oddział krasnoludów w rynsztunku w pełni zrobionym z mithrilu, który liczył sobie ileś tam tych brodatych skurkowańców. Nie pamiętam dokładnej liczby, ale była dosyć osobliwa, coś w stylu 1243, a nie na przykład tysiąc czy trzy tysiące. No i ten oddział był opisany w trylogii w uniwersum Władcy Pierścieni. Jak kiedyś przypomnę sobie tytuły tych książek albo autora, to dam znać.
    Twoje poczucie humoru bardzo do mnie przemawia ; D To jak najbardziej plus tego opowiadania.
    Chciałbym, żebyś kiedyś napisał cholernie brudne opowiadanie w klimatach prawdziwych wikingach z wszystkimi plusami i minusami ich kultury. Gwałty, nie gwałty, zabijanie et cetera. To byłoby coś : )
    No i oczywiście byłem zaskoczony, że Hrodgar okazał się cesarzem.
    Tja, wypadłem z formy w pisaniu, czy to tekstów czy nawet komentarzy.

    A.J.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pffff, Powiadam! :) Drugi jest dłuższy... Dwukrotnie dłuższy. Ale spokojnie, podzieli się go jakoś... Chociaż i tak obie części wyjdą po 15 stron... No cóż, po prostu lubię opisywać każdą bzdurę :P
      Jacy wikingowie? :) Grönedöńczycy to tacy Celtowie/Germanie. Wikingowie, owszem, są, ale to dość daleko na północy gdzie rzeczywiście jest śnieg, lód i wiatr... To, że akurat w tym rozdziale jest gorąco, jeszcze nic nie znacz:P Ot, lato. Trafia się czasem gorętszy dzień W zasadzie, to miałem już dawno temu wrzucić mapkę, którą zrobiłem... Wrzucę. A Nordowie będą przeważnie rudzi.
      Słowo "wręcz" jest nieadekwatne ^^ 8 stóp to 2,43 m ^^ A to, że są zwinni wiąże się z tym, że nie są to zwykli ludzie, a sztucznie stworzeni wojownicy, o czym zresztą mówi rozdział II ^^
      Nie był to czasem "Ostatni Władca Pierścienia" albo "Mroczny Pierścień"? Nie czytałem, ale wiem, że są osadzone w klimatach Śródziemia...
      Cieszę się, że odpowiada Ci mój humor :) Plus dziesięć do dumy :D Takich wstawek nie zabraknie, możesz być pewien ^^
      Jeśli będę miał pomysł i czas, to czemu nie. Zaznaczę tylko, że moi wikingowie to nie "nasi" wikingowie. Tutaj od podobnych rzeczy są... najlepiej ten naród określić jako "Indian" albo "Azteków" :P Zresztą, wszystko w swoim czasie :P
      Taki był zamysł, dobrze, że wypalił! :)

      Usuń
    2. To będę miał co czytać... Twoje dwa blogi, blog Liry Moor, blog ShadowDragona i blog Freyji. Aż sobie linkownię zrobiłem na swoim, żeby potem się nie gubić X)
      Dla mnie jasna karnacja, błękitne oczy i blond włosy zawsze będą się kojarzyły z wikingami :P Dlatego zdziwiłem się, że są w miejscu, w którym jest dość ciepło.
      Taka góra mięsa i sztucznie stworzeni wojownicy kojarzą mi się z Letho z Wiedźmina Drugiego. Też był sporych rozmiarów "człowiekiem" i też był zwinny.
      Ech, osiem stóp. Ja mierzę sobie raptem sześć, co w centymetrach jest równe stu osiemdziesięciu centymetrom.
      Tak, "Mroczny Pierścień". Mam to gdzieś w domu, ale nie mogłem znaleźć.
      No i dobrze. Przynajmniej będzie można się uśmiać ; )
      Ja bym właśnie preferował tych naszych wikingów, których co roku można spotkać nawet niedaleko mnie, bo w Wolinie ; D

      Usuń
    3. Tamten drugi chwilowo raczej będzie nieczynny ^^ Skończyłem "Wojnę..." teraz raczej skupię się na "Kronikach..." :P Polecam czytać Freyję, scena pobicia Jana Kazimierza jest bezcenna ^^ Racja, wikingowie często przedstawiani są w ten sposób :) Jednak również Celtowie :) Zresztą, jako poważny student anglistki, mogę Ci wytłumaczyć owe podobieństwo :) Otóż około III w.p.n.e celtyckie plemię Bastarnów zaczęło emigrować na południe, osiedlając się w centralnej Europie. Wynika z tego tyle, że Celtowie dali początek Germanom, a Germanie Wikingom. :) A tak dla poparcia słów, oto opis Celtów wg. Rzymian " Celtowie byli wysokiego wzrostu, mieli jasne włosy i niebieskie oczy. Skorzy byli do wojny, niesłychanie ciekawi i dowcipni" Wg mnie - 100% Hrodgara i Brekki :)
      Raczej myślałem o Kosmicznych Marines z Warhammera, ale Letho też pasuje :)
      Muszę to kiedyś przeczytać :P Dzisiaj wróciłem do Jacka Piekar i jego Cyklu Inkwizytorskiego, też bardzo polecam :)
      Cóż, nie chciałem za bardzo "zżynać" z naszej rzeczywistości :) Indian jakoś nigdy nikt chyba nie opisał w podobny sposób, mam więc nadzieję, że Ci się spodobają :) Pomimo, iż nie noszą rogatych hełmów :)

      Usuń
    4. Tamten też postaram się w całości przeczytać. Chociażby "Wojnę...". No i Freyję także czytam. Mam nadzieję, że mimo nawału tylu fajnych opowiadań do czytania, starczy mi czasu na pisanie własnych.
      O, to ciekawe. W sumie nigdy nie interesowałem się tym, a szkoda.
      Jo, ci też dosyć sporzy są. Jak jest ta gra, Warhammer 40k Space Marine. Bydle, nie człowiek X)
      Czytałem o Madderdinie. Wujek ma wszystkie części, ale i tak chcę kupić na swoją własność. Ja aktualnie czytam "Wojny Pajęczej Królowej" osadzonej w uniwersum DnD, a dokładniej w Podmroku. Potem w sumie wychodzą do krain oglądających słońce, ale... A autorów Ci nie podam, bo jest ich sześciu X)
      Z pewnością się spodobają ; )

      Usuń
    5. Nie powiem, żebym się nie cieszył, że tak mówisz ^^ Też muszę nadrobić zaległości u kilku osób, między innymi u Ciebie :) Chociaż w Twoim przypadku chyba nie jest tego tak dużo :) Ostatnio po prostu nie miałem weny na pisanie komentarzy ^^
      Tak, temat wczesnych ludów europejskich jest bardzo ciekawy ^^ Zwłaszcza Celtów z ich druidami i kamiennymi kręgami... Bardzo polecam zagłębić się w temat :) Tak jakbyś chciał coś o tym poczytać, polecam książkę Wojciecha Lipońskiego "Narodziny cywilizacji Wsp Brytyjskich" ^^
      No właśnie o takich Marines mi chodziło ^^ Chociaż akurat w grze, o której mówisz wstępują Ultramarines, których osobiście nie lubię, bo zachowują się strasznie sztywno i są tacy ę ą :D Cały fandom Warhammera sięz nich nabija trochę ^^ Ale reszta Zakonów jest fajna :)
      O Mrocznych Elfach, znam :) Ogólnie, uwielbiam książki w uniwersum gier :) Np Diablo, właśnie Warhammer, StarCraft itp..
      Do ich pojawienia się jeszcze trochę rzecz się wydarzy, ale będą :)

      Usuń
    6. U mnie od ostatniej przerwy pojawiły się raptem dwa krótkie rozdziały. Dopiero w najbliższy piątek pojawi się coś większego z zapowiedzianą już krwawą jatką X) Zobaczę, co z tego wyjdzie.
      Jak gdzieś trafię na tę książkę, to kupię/wypożyczę. Na kompie czy tablecie niezbyt wygodnie mi się czyta.
      Ja tam się na uniwersum Warhammera kompletnie nie znam. Mam dwie gry z tego, w które jeszcze nawet nie grałem; D
      Poniekąd lubię takie książki. Część z nich jest pisana i wydawana tylko ze względu na popularność danej gry i nie zawsze są dobre jakościowo. Ale np z Diablo czytałem "Nawałnicę światła", ten cały pomost fabularny pomiędzy trzecią częścią gry, a jej dodatkiem.

      Usuń
    7. Ciągle zapominam o tej całej musztrze. Miałem ją aż przez cały miesiąc i nie widziałem żadnego powodu do narzekania. No, oprócz tego, że trzeba było zostawać po lekcjach na godzinę albo nawet więcej, co zależało od humoru dyrektora. Ale przynajmniej nauczyłem się maszerować zgodnie z żołnierskimi standardami, czego efekty widać nawet dzisiaj. Lewa noga, prawa i na odwrót. Dlatego chodzę z rękami włożonymi w kieszenie spodni X)

      Usuń